"Pośpiesznie skręcasz na bok, w zielone zaułki,
wskroś gałęzi, gałężną unosząc koronę"
- Maria Pawlikowska-Jasnorzewska "Jeleń"
Kiedy odzyskał przytomność wokół panowała ciemność. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę z tego, co wydarzyło się nim spadł z miotły i gdzie się znajduje. Jęknął cicho, rozglądając się po niemal pustym skrzydle szpitalnym. Zaledwie poruszył głową, poczuł jak żołądek wywraca mu się do góry nogami i zbiera mu się na mdłości. Cudem opanował wirujące w głowie obrazy i wsłuchał się w ciszę panującą dookoła. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie jest sam. Jakiś cień przemknął po drugiej stronie sali, gdzie leżała nieruchoma postać. Kiedy ktoś się do niego zbliżył, instynktownie przymknął oczy, udając, że śpi.
- Och Black... – Usłyszał ciche westchnienie i poczuł, jak ktoś naciąga na nieco kołdrę, która niemal całkowicie zsunęła się z łóżka. – Za ten numer przy śniadaniu powinnam cię udusić, a nie pościel ci poprawiać – niezwykle poirytowany głos wdarł się do jego uszu głośniej niż by sobie tego życzył i poruszył się nieznacznie.
Dziewczyna natychmiast pochyliła się nad nim, muskając włosami jego twarz. Kiedy przysunęła się nieco bliżej, jego nozdrza wypełnił jakiś przyjemny zapach. Pomimo swej intensywności wydawał się niezwykle subtelny i... jakiś wyszukany. Nie potrafił go dokładniej zidentyfikować, tak jakby takiej mieszanki perfum jeszcze nigdy nie spotkał. Po chwili jednak zapach stał się mniej wyrazisty, bowiem dziewczyna odsunęła się od niego. Dopiero, kiedy usłyszał jak odchodzi, delikatnie uchylił powieki i wytężył wzrok, wpatrując się w oddalającą się postać.
- Co się stało? – Usłyszał jakiś inny głos.
- Nic takiego – odpowiedziała tamta i usiadła na łóżku, na którym ktoś leżał. – Chyba majaczy przez sen. Ale mogłabym przysiąść, że widziałam jak się poruszył.
- Pewnie ci się zdawało – Syriusz, choć nie widział dokładniej żadnej z twarzy był pewien, że rozmowę prowadzą dwie krukonki, które brały udział w meczu. – Jesteś zmęczona. W ogóle nie śpisz – dodała jej koleżanka z wyrzutem.
- Jak mogę spać, kiedy ty tu leżysz, a sama wiesz, co zniknęło – westchnęła zrezygnowana i Syriusz dostrzegł jak dziewczyna odwraca głowę w stronę okna.
- Znajdziemy to, obiecuję.
- Oby – powiedziała i ponownie zwróciła się w stronę koleżanki, choć jej wzrok najpierw prześlizgnął się po nim. Przymknął powieki. – Jak myślisz, kiedy on się obudzi? To już trzy dni...
- Nie mam pojęcia. – Syriusz niemal czuł, jak obie się w niego wpatrują. – Ale gdyby nie ty pewnie w ogóle by nie żył. To cud, że zdążyłaś go złapać.
- Powinnam była złapać ciebie – mruknęła z żalem dziewczyna.
- Och Jass to nie twoja wina. Skąd mogłaś wiedzieć, że ten kretyn Parker odbije w moją stronę tłuczek już po skończonym meczu? Zresztą jak widzisz mam się całkiem dobrze i w przeciwieństwie do Blacka nie dostałam w głowę.
- Ech... Gdyby nie to, w jakim jest teraz stanie, sama chętnie zepchnęłabym go z tej miotły. Quidditch nigdy nie był czystą grą, ale ta zagrywka z podtruciem to był cios poniżej pasa. Trzeba nie mieć honoru, żeby tak postąpić...
- A twój numer z pogodą? Zresztą Potter przepraszał cię już chyba ze sto razy.
Syriusz natychmiast mocniej wytężył słuch, bowiem zdał sobie sprawę, że właśnie podsłuchuje rozmowę pani kapitan.
- Pogoda to element natury – mruknęła, zbywając to machnięciem ręki. – Nie można jej zmieniać jak nam się podoba. Możemy jedynie próbować na nią wpłynąć poprzez własne emocje, ale nic poza tym.
- Nic z tego nie rozumiem – wymamrotała leżąca na łóżku.
- Po prostu... z deszczu słońca nie zrobisz – westchnęła dziewczyna o imieniu Jass. – Kiedyś ci to lepiej wytłumaczę – dodała, a Syriusz niemal słyszał w jej głosie rozbawienie.
- Pewnie i tak nie zrozumiem, ale próbować możesz – widział jak w świetle księżyca twarz chorej wykrzywia się w uśmiechu.
- Jesteś niepoprawna – westchnęła Jass i wstała z łóżka – muszę już iść.
- Już? Tak szybko?
- Niestety. Jeśli Pomfrey znowu mnie tu przyłapie to na pewno zarobię szlaban. Poza tym już nie jestem prefektem i w tym roku nie wymigam się od żadnej kary – zaśmiała się. – Zresztą dosłownie przed godziną wyrzuciła stąd z hukiem Pottera, aż dziwne, że żadne z was się nie obudziło.
- Mam twardy sen – zaśmiała się chora, a Jass pochyliła się nad nią, całują ją w czoło.
- Śpij dobrze. Rano do ciebie zajrzę – obiecała i cichutko wyszła z sali.
- Będę czekać – westchnęła leżąca na łóżku dziewczyna, choć tamta już nie mogła słyszeć jej słów.
Syriusz delikatnie obrócił się w stronę okna, myśląc o tym, co przed chwilą usłyszał. Ta dziewczyna, która właśnie wyszła, Jass uratowała mu życie, pomimo tego, co rzekomo im zrobił. Jak tylko odzyska siły będzie musiał wszystko wyjaśnić, wytłumaczyć, że wcale tego nie chciał. Jednak nim to zrobi koniecznie musi dorwać Petera. Już on mu pokaże, co to znaczy porządny dowcip, oj tak...
~*~
Kiedy ponownie otworzył oczy świat już nie był tak ciemny i nieprzyjemny jak poprzednim razem. Teraz uderzyła go rażąca po oczach biel szpitalnych ścian i łóżek. Z głośnym jękiem zamrugał kilkukrotnie, próbując przyzwyczaić oczy do oślepiającego światła.
- Och nareszcie! – Usłyszał jakiś głos tuż obok i dopiero po dłuższej chwili dostrzegł krzątającą się wokół jego szafki nocnej, pielęgniarkę. - Jak się czujesz? – Zapytała, delikatnie odwijając bandaż z jego głowy. Chłodnią dłonią dotknęła jego czoła, sprawdzając czy nie ma gorączki i z satysfakcją obejrzała jego głowę. – Pięknie się zagoiło. No i jak sie czujesz? – Ponowiła pytanie.
- Chyba dobrze – mruknął, podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Dobrze, dobrze, bardzo dobrze – mruczała pielęgniarka i zniknęła w swoim gabinecie. Po krótkiej chwili wyszła z niego z jakimś eliksirem, który bezceremonialnie wlała mu do ust. Syriusz zakrztusił się, jednak pod pilnym okiem pielęgniarki z trudem przełknął to, co miał w ustach.
- No chłopcze, niezłego strachu nam narobiłeś. Jeszcze kilka dni i musielibyśmy odesłać cię do Munga – powiedziała, patrząc na niego uważnie.
- Przecież to tylko trzy dni – odparł z przekąsem.
- Trzy dni?! Chłopcze byłeś nieprzytomny cały tydzień! – Zawołała, zbierając puste fiolki z jego szafki nocnej. – Trzy dni, też mi coś – prychnęła pod nosem i zniknęła w swoim gabinecie.
- Tydzień? – Powtórzył z niedowierzaniem. – Jak to możliwe – wymruczał ze zdumieniem i spojrzał w stronę, gdzie jak mu sie zdawało, zaledwie wczoraj siedziały dwie krukonki. Dzisiaj nie było tam nikogo, łóżko zasłane było tak jak każde inne, czekając na nowych pacjentów.
Rozejrzał się ponownie po pomieszczeniu i jego wzrok padł na stertę prezentów tuż przy łóżku. Wśród nich znajdował się najnowszy numer Proroka Codziennego. Natychmiast zebrał wszystkie siły, jakie mu pozostały i wychylił się, wyciągając gazetę. Ostry ból w okolicach klatki piersiowej brutalnie uświadomił mu jak bardzo jest słaby. Dysząc ciężko rozłożył gazetę i zaklął na widok daty widniejącej na pierwszej stronie.
- Naprawdę leżałem tu tydzień!
- Niestety tak panie Black.
Syriusz natychmiast uniósł głowę. Był tak zaabsorbowany gazetą, że nawet nie zauważył jak ktoś wszedł do środka. Dopiero po chwili dotarło do niego, że odwiedził go sam Albus Dumbledore.
- Panie profesorze... – Zaczął, lecz mężczyzna podniósł rękę, by go uciszyć. Uśmiechał się dobrotliwie i spoglądał na niego zza okularów połówek.
- Pani Pomfrey poinformowała mnie, że doszedłeś już do siebie.
Syriusz zmarszczył brwi, patrząc na zamknięte drzwi gabinetu, gdzie znajdowała się pielęgniarka. Był pewien, że gdyby opuściła skrzydło szpitalne zauważyłby to.
- Zapewne zastanawiasz się gdzie są twoi przyjaciele – ciągnął dyrektor, jakby w ogóle nie spostrzegł jego konsternacji. – Otóż cały Zakon Feniksa uczestniczy w pewnym zadaniu, do którego mam nadzieję i pan wkrótce dołączy.
Syriusz natychmiast znieruchomiał na wieść o Zakonie. Jego przyjaciele uczestniczyli w jakiejś misji, a on to wszystko przespał. Coś się musiało wydarzyć w ciągu ostatniego tygodnia, kiedy był nieprzytomny.
Dyrektor jakby wyczytał to z jego twarzy, bo natychmiast przeszedł do sedna.
- W ciągu ostatniego tygodnia ilość ataków na czarodziejów mugolskiego pochodzenia wzrosła diametralnie. Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że ostatni atak miał miejsce kilka kilometrów od Hogsmade. Niestety Ministerstwo jest bezradne, a liczba aurorów w samym miasteczku nie przekracza zera. Dlatego musieliśmy ograniczyć ilość wycieczek do Hogsmade do bezwzględnego minimum, a każde takie wyjście musi być surowo nadzorowane. Zadaniem Zakonu jest ochrona uczniów, zarówno na terenie Hogwartu, jak i podczas wyjść do Hogsmade. Niestety dzisiejszy wypad został ograniczony wiekowo i tylko ostatnie roczniki mogły wyjść poza mury Hogwartu. Pana przyjaciele pilnują by nikt poza siódmoklasistami nie opuścił zamku.
- Czy śmierciożercy mogą zaatakować uczniów? – Zapytał cicho.
- Niestety jest to bardzo możliwe – westchnął Dumbledore. – Zwłaszcza, jeśli mówimy tutaj o dzieciach mugoli.
- Ale jak oni będą w stanie odróżnić, kto pochodzi z rodziny mugoli, a kto z rodziny czarodziejów? – Zdziwił się, patrząc dyrektorowi w twarz.
- Właśnie problem polega na tym, że nie będą mogli...
Syriusz z przerażeniem otworzył szerzej oczy. Skoro nie będą mogli rozróżnić, kto, z jakiej rodziny pochodzi to albo oszczędzą wszystkich, albo też...
- Zabiją wszystkich...
- Niestety tak, dlatego tak ważne jest by umieć się bronić. Dzisiaj Hogwart opuścili tylko najstarsi, gdyż większość członków Zakonu wypełnia inne zadania.
- Jakie zadania? – Zapytał natychmiast, lecz Dumbledore tylko się uśmiechnął.
- Na to również przyjdzie czas – powiedział z pobłażliwym uśmiechem. – Mam nadzieję, że mogę na pana liczyć? – Dodał już poważniej.
- Oczywiście – powiedział, odrzucając kołdrę. - Mogę iść nawet teraz jeśli...
- Nie – przerwał mu natychmiast dyrektor. – Najpierw musi pan wyzdrowieć. Będąc chorym i tak niewiele można zdziałać – dodał już nieco łagodniej. – A teraz niestety muszę wracać do swoich obowiązków. Niedługo kogoś tu do pana przyślę. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia – powiedział i nim Syriusz zdążył cokolwiek zrobić, już był przy drzwiach.
-Dziękuję – odparł, lecz dyrektora już nie było w sali. Kiedy tylko został sam, opadł na poduszki, a do skrzydła wkroczyła pani Pomfrey z tacą pełną nowych fiolek.
Uwijała sie nad nim dobrych kilka minut, wlewając w niego nowe porcje lekarstw, po czym zostawiła go samego, mówiąc żeby sie zdrzemnął.
- Jakbym tydzień nie spał – mruknął, kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, a on bezmyślnie wpatrzył się w widok za oknem, nie potrafiąc pozbyć się przeświadczenia, że dyrektor chciał od niego więcej niż powiedział.
~*~
- Nareszcie we własnym łóżku – westchnął radośnie, rzucając się na świeżą pościel we własnym dormitorium.
James spojrzał na niego jakby zwariował. Wszedł do sypialni zaraz za nim i opadł na krzesło przy niewielkim stoliku.
- Jeszcze ci mało leżenia? – Zdziwił się.
Syriusz skwitował to jedynie krótkim warknięciem i rozmasował prawą łopatkę, gdzie poczuł nieprzyjemny ucisk, gdy runął na łóżko. Kiedy jednak przewrócił się na brzuch ucisk ten nie zelżał, choć przeniósł się na żebra. Skonsternowany wsunął dłoń pod materac i wyczuł oprawiony w skórę przedmiot.
Na śmierć zapomniałem! – Pomyślał, kiedy zdał sobie sprawę, że jest to pamiętnik nieznajomej. Odkąd się obudził, czyli cztery dni temu, ani razu nie przyszedł mu on na myśl.
- To dobry znak – westchnął w poduszkę, mocniej upychając dziennik pod materacem.
- Co tam mamroczesz?
- Nic nic – mruknął. – Idę się wykąpać – powiedział w końcu, a James odetchnął z ulgą.
- Już myślałem, że nigdy tego nie powiesz – zachichotał, za co oberwał poduszką.
W czasie, kiedy Syriusz poszedł się kąpać, do dormitorium weszło dwóch pozostałych Huncwotów. Obaj mieli na sobie grube płaszcze, chroniące ich od nieprzyjemnego wiatru na zewnątrz.
- Nie pamiętam jeszcze tak mroźnego października – westchnął Remus, pocierając zmarznięte dłonie. – Już wrócił? – Zapytał, wskazując na drzwi łazienki skąd dobiegał szum wody.
- Tak – potwierdził James, przeciągając się na krześle. – Jak warta?
- Daj spokój – mruknął Lupin, ściągając płaszcz. – Po co te dzieciaki pchają się do Zakazanego Lasu w taką pogodę? Znowu złapaliśmy pięciu, jak próbowali wejść od strony jeziora.
- Dziewczyny złapały jednego – powiedział Peter, który też zrzucił płaszcz, ale nadal trząsł się z zimna. – Ale, po co on właził na to drzewo to do tej pory nie wiedzą – zachichotał.
- Na drzewo? – Zdziwił się James, patrząc na przyjaciół. – Przecież jest jesień, na drzewach już prawie nie ma liści. Na co on liczył?
- Nie mam pojęcia – westchnął Remus – ale coś tu jest nie tak. Wszyscy, których złapaliśmy bredzili o jakichś skarbach ukrytych w lesie. Ktoś rozpuszcza dziwne plotki, a oni w to wierzą.
- Skarby? Chodziliśmy po tym lesie przez siedem lat i nigdy żadnych skarbów nie znaleźliśmy – powiedział James z rozbawieniem.
- No właśnie – dodał Peter. – A oni nawet jakieś mapy mają.
- Jakie mapy? – Zdziwił się Syriusz, który dopiero wyszedł z łazienki.
- Nie wiemy dokładnie – westchnął Remus. – Krążą o tym jakieś legendy, zwłaszcza wśród pierwszoklasistów, którzy nagminnie wchodzą do lasu. Nic dziwnego, że Dumbledore kazał nam patrolować błonia.
- Więc trzeba mu to zgłosić.
- Nie ma go – mruknął posępnie Remus. – Wyjechał dziś rano. To podobno coś wspólnego z Zakonem. Jak się rozniesie, że nie ma go w zamku to będziemy mieć prawdziwe oblężenie. Hagrid mówił, że istoty zamieszkujące las robią się już niespokojne od tych ciągłych pielgrzymek. Kto wie jak się zachowają, gdy faktycznie staną oko w oko z którymś uczniem.
- Nauczyciele powinni wydać jakieś oświadczenie. Może, że będą surowsze kary, albo że żadnych skarbów nie ma – stwierdził Syriusz.
- Już zaostrzyli kary. Każdego, którego złapiemy odprowadzamy do McGonagall. Już ona wie, jak zrobić im piekło za szlajanie się nocą po lesie – odparł James.
- A te legendy o skarbach?
- Niewiele można zrobić. Im bardziej temu zaprzeczamy, tym coraz głośniej się o tym robi. Nauczyciele też na pewno o tym słyszeli, ale chyba nie chcą rozbudzać wyobraźni najmłodszych. W końcu to, co zakazane smakuje najlepiej – powiedział bardzo poważnie Remus.
- Czyli musimy czekać aż wróci Dumbledore, a póki co robić swoje? – Wtrącił Peter.
- Niestety tak.
~*~
- Nadal nie mogę zrozumieć, jak to możliwe, że przegraliśmy – wzdychał Syriusz, mieszając w talerzu bez entuzjazmu.
- Ja też nie mam pojęcia – mruknął James. – Ale następnym razem jak postanowicie otruć całą drużynę przeciwnika to dajcie znać – warknął w stronę Syriusza i Petera.
Black jedynie pokręcił głową i rzucił Peterowi karcące spojrzenie. Przez tego bałwana musiał tłumaczyć się całej drużynie i to nie tylko swojej. Pani kapitan drużyny Ravenclaw wysłuchała jego tłumaczeń, choć przyszło jej to z dużym trudem. Wątpił by uwierzyła w choćby jedno jego słowo.
- Po prostu następnym razem lepiej się dogadajcie i tyle – mruknęła Robin z ustami pełnymi jajecznicy.
- Nie będzie następnego razu – powiedział twardo James. – Peter otruł nie tylko całą drużynę, ale i pół wieży Ravenclaw. To się więcej nie może powtórzyć, nawet jeśli chodzi o ślizgonów.
Wszyscy pokiwali głowami na znak, że się z nim zgadzają.
- To bardzo mądra decyzja James – powiedziała cicho Lily.
Najbliżej siedzący natychmiast spojrzeli w stronę Evans, która jadła jak gdyby nigdy nic, choć wzrok miała utkwiony w talerzu, a policzki zaszły jej delikatnym rumieńcem. James wpatrywał się w nią z niemałym zdziwieniem, zatrzymując widelec w połowie drogi do ust.
- Lily ma racje – podchwycił natychmiast Remus, przerywając niezręczną ciszę. – Kapitan drużyny nie może pozwolić na kolejną kompromitację drużyny.
Wszyscy przyjęli jego słowa z aprobatą i zajęli się własnymi talerzami. Cisza jednak trwała do samego końca kolacji, a James wciąż wpatrywał się w zarumienioną Lily.
Dopiero, kiedy opuszczali Wielką Salę nieco się ożywili, gdy stanęła przed nimi profesor McGonagall. Nauczycielki nie było na kolacji toteż tym bardziej zainteresowało ich jej przybycie.
- Chodźcie natychmiast – powiedziała mocno zdenerwowana i ruszyła do Sali Wejściowej, gdzie nie było już tak tłoczno. – Pięcioro nierozważnych drugoklasistów weszło do Zakazanego Lasu. Pan Filch złapał jednego z nich, gdy próbował się wślizgnąć do zamku. Podobno coś ich przestraszyło i rozdzielili się. Sprawdziliśmy, ale nigdzie nie ma pozostałych. Musieli zgubić się gdzieś w lesie. Wysłałam już tam pannę Riley, ale...
W tej chwili drzwi się otworzyły i stanęła w nich kapitan drużyny Ravenclaw, trzymając za szaty przerażoną dwunastolatkę. Kiedy tylko ich zobaczyła, natychmiast ruszyła w ich stronę.
- Panno Riley... – Zaczęła McGonagall, jednak dziewczyna jej przerwała.
-Pani profesor ich jest tam więcej niż czworo – powiedziała. – Tamten chłopak mówił, że poszedł do lasu z czterema kolegami, a ja znalazłam ją – wskazała na trzęsącą się dziewczynę. – Twierdzi, że poszła z dwoma starszymi koleżankami, a one ją tam zostawiły. Tak długo wołała o pomoc, aż ją odnalazłam. Była zaledwie kilka minut drogi od chatki gajowego.
- Na Merlina, po co oni wszyscy się tam pchają? – Zapytał James z nutą złości w głosie.
- Nie ma czasu – odpowiedziała Riley, patrząc na wszystkich. – Musimy ich znaleźć, dopóki ta przeklęta mgła nie rozprzestrzeni się bardziej.
- Hagrid już ich szuka, ale z marnym skutkiem – odparła profesor McGonagall. - Ja nie mogę opuścić zamku, nie ma tu już prawie żadnej ochrony, a dyrektor razem z kilkoma innymi nauczycielami wyjechał dzisiaj rano i wróci dopiero w przyszłym tygodniu.
- Pani profesor – usłyszeli krzyk dobiegający ze schodów. Biegło ku nim dwoje krukonów z siódmej klasy. – Zgodnie z rozporządzeniem powiadomiliśmy wszystkich prefektów, teraz zbierają i liczą swoich uczniów. My już sprawdziliśmy wieżę Gryffindoru i Ravenclaw i dowiedzieliśmy się, że brakuje dwóch gryfonek z trzeciej klasy i jednego krukona z drugiej. Wciąż czekamy na wieści od prefektów z Hufflepuff i Slytherinu.
Syriusz nieco oszołomiony przyglądał się przybyłym. Tak szybko zebrali informacje na temat dwóch domów, a dwa pozostałe zdążyli już poinformować, a on nawet nie zauważył, kiedy korytarze zupełnie opustoszały. Pozostali też wydawali się zaskoczeni.
- Dobrze – powiedziała McGonagall. Panno Adams, panie Hall zostaniecie w zamku i będziecie nadal zbierać informacje. Pan Filch już patroluje błonia w razie gdyby ktoś wyszedł z lasu. Pozostali... – Zaczęła, lecz nagle jakby coś sobie uświadomiła. – Nie mogę was wysłać do lasu.
- Oczywiście – odpowiedziała natychmiast Lily, a wszyscy na nią spojrzeli. – Pani musi nas tam wysłać. Od kilku dni nic innego nie robimy poza wyłapywaniem łamiących regulamin uczniów. W ciągu ostatnich kilkudziesięciu godzin spędziliśmy w lesie więcej czasu niż przez całe siedem lat nauki tutaj.
McGonagall przez chwilę patrzyła na nich z niezdecydowaną miną. Dopiero po chwili westchnęła ciężko i skinęła głową, na znak, że się zgadza. Najprawdopodobniej uświadomiła sobie, że nie ma innego wyjścia.
- Panno Riley, gdzie się pani rozstała z Hagridem? – Zapytała nauczycielka, a reszta natychmiast przywołała do siebie ciepłe płaszcze.
- Jak znaleźliśmy tą tutaj. Ja wróciłam z nią do zamku, a Hagrid poszedł dalej.
- Dobrze idźcie – odparła McGonagall, kiedy wszyscy byli już ubrani. - Nie ma zbyt wiele czasu – dodała, a oni natychmiast ruszyli do wyjścia. Kiedy znaleźli się na skraju lasu, nagle dotarło do nich, co to znaczy wkroczyć do ciemnego lasu w środku nocy, który powoli spowija mgła, a dziwne odgłosy z każdą minutą stają się bardziej wyraźne.
- Niby już tyle razy byliśmy tutaj w nocy – mruknął James – ale dzisiaj jakoś nie mam ochoty tam wchodzić – wskazał na majaczące przed nimi ponuro sylwetki drzew.
- Lepiej będzie się rozdzielić – powiedziała Riley, a reszta pokiwała głowami.
- Za każdym razem, gdy kogoś znajdziemy będziemy wystrzelać złote iskry – podchwycił Remus.
- Dokładnie – odparła Riley. – Jeśli dobrze policzyłam to w lesie powinno być jeszcze sześć osób. Jak złote iskry pojawią się sześć razy, wracamy do zamku.
- Jeśli ktoś będzie potrzebował pomocy niech wystrzeli czerwone iskry – odezwała się Lily. – Będziemy wtedy mogli łatwiej się odnaleźć.
Wszyscy pokiwali z aprobatą i rozeszli się w różne strony. Syriusz zagłębił się w ciemny las tuż przy chatce Hagrida. Kątem oka widział, jak Remus i Lily zmierzają w stronę jeziora, a James pokonuje krzaki w miejscu, w którymi się rozstali. Petera i Robin nigdzie już nie było widać. Riley natomiast okrążała las od drugiej strony, mijając go.
Kiedy tylko światła zamku zaczęły niknąć w ciemnej gęstwinie, wyciągnął różdżkę i zapalił ją, oświetlając sobie drogę. Wybrał ścieżkę, na której Riley i Hagrid znaleźli dwunastolatkę. Teraz podążał, jak miał nadzieję, śladami jej koleżanek, które być może znajdowały się niedaleko. W miarę jak posuwał się dalej, las coraz bardziej gęstniał, a ścieżka stawała się coraz węższa, usłana kamieniami i wystającymi korzeniami. Wokół panowała kompletna cisza, przerywana jedynie jego ciężkim oddechem i szmerem butów. Rozglądał się uważnie, próbując wypatrzyć w ciemności, choć najmniejszy ruch. Gdyby tylko odzyskał pełnię sił, mógłby zamienić się w psa i być może wytropić całą bandę tych nieodpowiedzialnych dzieciaków. Teraz jednak nie był w stanie sam porządnie zawiązać sobie butów, a co dopiero brać się za tak skomplikowaną magię. Sam się dziwił, że McGonagall pozwoliła mu iść, choć nie narzekał. Nie potrafiłby wysiedzieć w zamku, wiedząc że jego przyjaciele błądzą po lesie.
Nagle po jego lewej stronie, kilkadziesiąt metrów dalej niebo przecięły dwukrotnie złote iskry. To na pewno Riley – pomyślał, zastanawiając się, w jaki sposób tak szybko tam dotarła.
- Jeszcze tylko czterech – powiedział sam do siebie i ruszył naprzód. Powoli zaczynał zbaczać z dróg, które znał. Razem z Jamesem, Remusem i Peterem często pod postacią zwierząt zagłębiali się w lesie, jednak wtedy zawsze gnali bez opamiętania. Żaden z nich nie zwracał uwagi na ścieżki, bo i po co. Zwierzęta miały instynkt, słuch i węch. Niezależnie jak daleko by nie zabrnęli i tak zawsze znajdowali drogę powrotną. Tym razem jednak nie mógł zmienić sie w psa i powoli zaczął odczuwać nieprzyjemne wrażenie, że zabłądził. Gdzieś w krzakach z tyłu usłyszał jakiś szmer. Odwrócił się natychmiast, lecz to tylko jakieś leśne zwierze przecięło mu drogę. Z duszą na ramieniu ruszył na przód. Byłby głupcem gdyby w tej chwili zaprzeczył, że się boi. Jednak najgorsze dopiero miało nadejść, bowiem nagle na niebie pojawiły się czerwone iskry, a jemu z przerażenia zaschło w gardle. Niewiele myśląc zerwał się do biegu w stronę, skąd jak mu się wydawało, wystrzelono iskry. Ślizgając się na mokrej trawie, nie starał się już zachowywać cicho. Biegł najszybciej jak mógł, gdzieniegdzie zauważając leśne stworzenia. Miał wrażenie, że momentami coś większego obserwowało go zza krzaków, jednak starał się o tym nie myśleć. Dosyć szybko rozbolał go klatka piersiowa, a jeszcze szybciej głowa. Powoli zaczynało go mdlić od szybkiego biegu po wyboistej drodze. Zwolnił, więc nieco, aż wreszcie oparł się o pobliskie drzewo, próbując złapać oddech. Kiedy wychodził ze skrzydła szpitalnego był pewien, że może góry przenosić. Niestety nie mógł...
Jakby tego jeszcze było mało, na niebie pojawiły się po raz kolejny czerwone iskry, ale zupełnie po przeciwnej stronie niż tam, dokąd zmierzał. Skołowany rozejrzał się dookoła, nie mając pojęcia czy to ta sama osoba czy ktoś inny potrzebuje pomocy. Już miał ruszać dalej w tym samym kierunku, kiedy usłyszał za plecami szmer. Odwrócił się natychmiast i zamarł z przerażenia. Niewiele myśląc sam wystrzelił czerwone iskry...
***
Witajcie. Dzisiaj tylko kilka słów. Miało być w październiku, niestety nie wyrobiłam się. Sama nie wiem czy to ze względu na brak czasu czy też brak weny. Zresztą na samą myśl o odrobieniu dwunastu tygodni praktyk (z obu kierunków łącznie) wszystkiego mi się odechciewa. A na pierwszym roku mówili – Ten pierwszy rok najgorszy, potem to już z górki... Teraz mówią – Jak już ten drugi rok zleci, to potem pójdzie z górki... I wiecie co? Ja już nawet wiem, co mi powiedzą za rok – Jak już minie ten trzeci rok, to potem już z górki... No tak tylko wtedy to ja już skończę studia (a przynajmniej licencjat)...
Swoją drogą jak już jestem przy temacie studiów, czy Was też irytuje ta cała seria niepotrzebnych zajęć? Mam wrażenie, że niektóre są tworzone z myślą o wykładowcach, a nie studentach...